Dziś pochylimy się nad wpływem różnic między kobietą a mężczyzną na przeżywanie intymności – delikatnej dziedziny płciowości.
W poprzednim odcinku („Trwajcie w miłości”, nr 3-2025) zwróciliśmy uwagę na fakt, że w małżeństwie spotykają się dwie odrębne osoby (osobne), które diametralnie się od siebie różnią. Mądry Stwórca przypisał inne zadania kobiecie, a inne mężczyźnie i do tych zadań ich specjalistycznie wyposażył. Jest w tym ogromne bogactwo do wykorzystania i wielką szkodą jest, że tak wiele małżeństw z tego kapitału nie korzysta. Nieświadomość i/lub nieakceptacja różnic między płciami śmiertelnie zagrażają małżeństwu. Nieuwzględnienie tego oczywistego biologicznego faktu jest źródłem poważnych trudności w budowie więzi małżeńskiej i niejednokrotnie prowadzi do jej rozpadu.
„Mężczyzną i niewiastą stworzył ich” (Rdz 1,27)
Dziś pochylimy się nad wpływem różnic między kobietą a mężczyzną na przeżywanie intymności – delikatnej dziedziny płciowości. Przyjrzyjmy się biologii płciowości, która jako empirycznie sprawdzalna – daje wiedzę obiektywną, niepodważalną. Zauważmy tu na marginesie, że rozum nie jest w stanie jej podważyć, lecz ideologia czyni to z łatwością, bo ona się nie liczy ani z rozumem, ani z obiektywną rzeczywistością.
Ludzkość jest podzielona na dwie płci: kobiecą i męską. Celem tego podziału jest oczywiście przekazywanie życia w miłości. Tylko para złożona z kobiety i mężczyzny jest zdolna do przekazania życia. Jako osoby wierzące wiemy, że mąż i żona, we współpracy ze Stwórcą, mogą współstworzyć nowego człowieka, który dzięki nieśmiertelnej duszy będzie żyć wiecznie. Ich współudział w tym akcie stwórczym jednoznacznie przedłuża ich małżeńską miłość w wieczność. Para
składająca się z mężczyzny i kobiety (małżeństwo) posiada wszystko, co potrzeba nie tylko do poczęcia, ale i do wychowania człowieka do szczęścia płynącego z miłości do Boga i ludzi. Spójrzmy na przekazywanie życia przez kobietę i mężczyznę od strony czysto biologicznej, a więc w pełni obiektywnej, ponieważ empirycznie sprawdzalnej. Zacznijmy od mężczyzny, bo ta rola jest prostsza i łatwiejsza do opisania.
Mąż w pełni odpowiedzialny za życie poczęte daje żonie poczucie bezpieczeństwa, komfort psychiczny i otwiera drogę do pięknej intymności w ich małżeństwie
Jak przeżywa to mężczyzna?
Na skutek bodźców (często wzrokowych, dotykowych) odbieranych zmysłami poprzez uruchomienie bodźców psychogennych (wyobraźnia) organizm mężczyzny przygotowuje się do współżycia. Najpierw pojawia się napięcie, w którym narządy rozrodcze „przypominają” o swoim istnieniu. Dalsze pobudzenie wywołuje spłynięcie krwi do narządu rozrodczego i wypełniając ciała jamiste, powoduje wzwód członka. W tym momencie mężczyzna (oby mąż) jest gotowy do współżycia, czyli do zjednoczenia narządów rozrodczych z kobietą (oby żoną). W normalnym przebiegu współżycia po jakimś czasie (oby dostatecznie długim) następuje wytrysk nasienia mężczyzny (męża) do otwartych, niczym nieokaleczonych, gotowych na jego przyjęcie dróg rodnych kobiety (żony). Po wytrysku zazwyczaj po kilkudziesięciu sekundach wzwód ustępuje. Dla mężczyzny czas od pierwszego bodźca do ustąpienia wzwodu może być (i, niestety, często bywa) bardzo krótki i liczy zaledwie kilka minut. W tym krótkim czasie mężczyzna przeżywa bardzo intensywny wzrost napięcia, które gwałtownie ustępuje wraz z wytryskiem nasienia. Silne napięcie błyskawicznie rozładowane niesie ze sobą bardzo dużą przyjemność. To intensywne, niemal automatyczne cielesne przeżycie grozi skupieniem się na nim samym. Mężczyzna skoncentrowany na doznaniach cielesnych może przeoczyć przeżycia wyższe: psychiczne i duchowe, które powinny towarzyszyć współżyciu płciowemu. Kobieta (żona) jako „pomoc potrzebna” (por. Rdz 2,18) ma szansę uświadomić mężczyźnie (mężowi), że spotkanie dwóch kochających się osób powinno mieć wymiar cielesno-psychiczno-duchowy. Co więcej, że od wymiaru fizycznego ważniejszy jest psychiczny, a od psychicznego – duchowy.
A jak przeżywa to kobieta?
Kobieta w odróżnieniu od mężczyzny nie jest pierwotnie rozbudzona seksualnie; jest jakby uśpiona. Normalna kobieta raczej marzy o relacji miłości, o bliskości psychicznej i duchowej. Niestety, wiele zwiedzionych przez bezbożny i wynaturzony świat dziewcząt szuka wprost doznań seksualnych z pominięciem wymiaru trwałej, bezpiecznej więzi psychicznej i duchowej. Generuje to dramatyczne skutki w postaci licznych tragedii życiowych…
Na straży wejścia do wnętrza ciała kobiety stoi błona dziewicza. Ponadto w jej psychikę wbudowany jest misternie cały system ostrzegawczy przed niefrasobliwym, przedwczesnym (a więc przedślubnym) rozpoczęciem współżycia. Zdemoralizowany, rozwiązły świat robi wszystko, by od przedszkola te naturalne mechanizmy obronne niszczyć już w małej dziewczynce. Jest to wprowadzane choćby przez wymóg uczenia samogwałtu w przedszkolach dzieci obojga płci do czwartego roku życia. Samogwałt świat nazywa masturbacją, ukrywając prawdziwą naturę tego działania: gwałt na sobie samym. Takie są standardy w Unii Europejskiej, które, niestety, próbuje się wprowadzać na siłę także w Polsce.
Przeciętna kobieta ma dużo wyższą od mężczyzny wrażliwość moralną, która w dziedzinie płciowości pozwala rozpoznać, jakie zachowania i działania są dobre moralnie, a jakie złe, czy mówiąc wprost – grzeszne
Wróćmy jednak do biologii. Przygotowanie fizjologiczne narządów rozrodczych kobiety do współżycia wymaga znacznie więcej czasu niż u mężczyzny. Przedwczesny wytrysk nasienia u mężczyzny w wielkiej liczbie par zaburza naturalny, harmonijny przebieg współżycia. Narząd rozrodczy kobiety, przygotowując się do współżycia, reaguje przekrwieniem i powiększeniem warg sromowych oraz zwiększeniem wilgotności pochwy.
Po zjednoczeniu narządów rozrodczych i wytrysku nasienia do dróg rodnych kobiety biologiczna rola mężczyzny się kończy, a kobiety zaczyna. Plemniki przez pochwę, macicę i jajowody docierają do bańki jajowodu, gdzie – jeżeli dojdzie do jajeczkowania – mogą spotkać żywą, gotową do zapłodnienia komórkę jajową. Może wówczas dojść do poczęcia nowego człowieka. Istota ta od chwili poczęcia jest żywa (spełnia biologiczną definicję istoty żywej, w której impuls wzrostu jest wewnątrz, a z zewnątrz trzeba tylko dostarczyć pożywienie – budulec) i posiada ludzkie geny. Jest więc żywą istotą ludzką, przynależną do gatunku: człowiek. Tego twierdzenia żaden argument rozumowy nie jest w stanie zanegować. Ten fakt można podważyć jedynie na gruncie bezrozumnej ideologii. I czyni się to w świecie, niestety, na wielką skalę…
Jeżeli dojdzie do poczęcia, to mniej więcej po tygodniowej wędrówce przez jajowód rosnąca istota ludzka znajduje miejsce w macicy, gdzie zagnieżdża się w jej śluzówce (endometrium). Zwykle się podaje, że proces ten kończy się po mniej więcej 12 dniach od poczęcia, czyli połączenia plemnika z komórką jajową. [Tak na marginesie: kłamliwa propaganda nazywa środkami antykoncepcyjnymi (anty = przeciw; conceptio = poczęcie) środki, które w swoim działaniu powodują śmierć żywej istoty ludzkiej już po poczęciu].
Dalszą rolą kobiety jest noszenie rosnącego dziecka w macicy, co określa się mianem ciąży. Wielki obrońca życia prof. Włodzimierz Fijałkowski apelował, by powrócić do staropolskiego określenia „stan błogosławiony”. Wskazywało ono na doniosłą rolę kobiety w świętym dziele przekazywania życia i podpowiadało, że powinna się ona czuć (pomimo trudu, którego nie wolno negować) błogosławioną, co po polsku znaczy szczęśliwą. O to powinien dbać każdy mąż, ojciec dziecka z wdzięczności za trud noszenia i rodzenia jego potomka. On ma być ochroniarzem, strzegącym żony i noszonego przez nią dziecka, choćby za cenę własnego życia… Mężczyzna, który nie broni życia własnego dziecka, gorzej – który działa seksualnie, w ogóle nie interesując się
losem ewentualnie poczętych dzieci, czy nawet wprost wydaje na nie wyrok śmierci – „nie przekroczył jeszcze progu uczłowieczenia”, jak mówiła nieżyjąca już prof. Maria Grzywak-Kaczyńska. Iluż mamy celebrytów i w najwyższych władzach mężczyzn, którzy „nie przekroczyli jeszcze progu uczłowieczenia”? Jestem wdzięczny swojej Żonie, że nauczyła mnie, by na widok kobiety w stanie błogosławionym natychmiast odmówić Zdrowaś, Maryjo w intencji jej i dziecka, które nosi w swoim łonie. Zawsze to czynię i zachęcam wszystkich wierzących do tego samego.
Mężczyzna, który nie broni życia własnego dziecka, gorzej – który działa seksualnie, w ogóle nie interesując się losem ewentualnie poczętych dzieci, czy nawet wprost wydaje na nie wyrok śmierci – „nie przekroczył jeszcze progu uczłowieczenia”
Po mniej więcej dziewięciu miesiącach następuje czas rozwiązania. Rodzi się nowy człowiek, który wpłynie na losy świata… Tu rola biologiczna kobiety się nie kończy. To ona będzie karmić dziecko piersią przez wiele miesięcy (oby!). Zobaczmy, że to, co u mężczyzny skończyło się po kilku minutach, w życiu kobiety przynosi skutki biologiczne przez kilka lat.
Widzimy więc totalną asymetrię w rolach kobiety i mężczyzny w dziele przekazywania życia.
System ostrzegawczy
Skoro Stwórca tak wiele odpowiedzialności powierzył kobiecie w dziele przekazywania życia, to logiczne się wydaje, że to ją lepiej od mężczyzny wyposażył w system ostrzegawczy przed podejmowaniem współżycia w warunkach niedających jej (i ewentualnie poczętemu dziecku) pełnych gwarancji bezpieczeństwa. Takich gwarancji nigdy nie ma poza małżeństwem. Przeciętna kobieta ma dużo wyższą od mężczyzny wrażliwość moralną, która w dziedzinie płciowości pozwala rozpoznać, jakie zachowania i działania są dobre moralnie, a jakie złe, czy mówiąc wprost – grzeszne. Działanie moralnie złe nigdy nie przynosi człowiekowi szczęścia na ziemi ani tym bardziej w wieczności.
Mężczyzna, który nie broni życia własnego dziecka, gorzej – który działa seksualnie, w ogóle nie interesując się losem ewentualnie poczętych dzieci, czy nawet wprost wydaje na nie wyrok śmierci – „nie przekroczył jeszcze progu uczłowieczenia”
Każdy rozumny mąż zatem powinien swoje działania w dziedzinie płciowości podporządkować odczuciu i ocenie żony. Niestety, bardzo często dzieje się inaczej. Zwłaszcza mężczyźni z bagażem doświadczeń pornografii i samogwałtu w podejściu do płciowości próbują narzucić żonom swoje chore wizje zaczerpnięte z przekazów pornograficznych. Zgódźmy się, że scenariusze tych filmów nie są pisane przez Ducha Świętego. Najczęściej przekaz medialny bardzo wypacza patrzenie na sferę płciowości i płodności. W efekcie bardzo wielu ludzi cierpi z powodu nieładu seksualnego.
Niestety, wielu przyzwoitych ludzi ma kompletnie wypaczone spojrzenie na sferę płciowości i płodności. Są to dwie rzeczywistości, których rozrywać nie wolno, o czym uczył św. Paweł VI w encyklice Humanae vitae. To znaczy: nie wolno działać seksualnie, nie będąc gotowym na dar potomstwa, i nie wolno „produkować” dziecka (in vitro, sztuczne unasiennienie) bez miłosnego aktu rodziców. Godność dziecka domaga się tego, ażeby się ono poczęło na skutek miłosnego aktu taty i mamy, jak czytamy w instrukcji Kongregacji Nauki Wiary Donum vitae. Piszę „nie wolno”, ale przecież nikomu nie mam mocy zabronić. Każdy ma przecież wolną wolę i może robić, co chce. Tak, ale mam prawo, a nawet obowiązek ostrzegać, że każdy, kto rozdzieli od siebie płciowość od płodności, będzie działał przeciwko własnej naturze i będzie niszczył swoje szczęście tu, na ziemi, oraz w wieczności.
Zauważmy, że cała tzw. rewolucja seksualna oferowała przyjemność seksualną bez obawy o płodność (reklama antykoncepcji i związanej z nią ściśle aborcji). Płodność ukazywana była nie jako błogosławieństwo i przejaw zdrowia człowieka (czym obiektywnie jest), ale jako zagrożenie „miłości”, przeszkoda w drodze do niczym nieograniczonego „szczęścia”. W tej retoryce poczęte dziecko nie jest już wyczekiwanym darem, ale zawodem, wpadką, przeszkodą w miłości, niechcianą ciążą… Każdy, kto tak patrzy na dar płodności, sam siebie ogołaca z… człowieczeństwa.
Zagrożenia dla małżeństwa
Celem tego cyklu artykułów jest naprawa małżeństwa, a zeszliśmy na temat tego, co świat nazywa seksem. Wszystko powyższe jednak napisałem po to, by małżeństwa dobrej woli uwierzyły, że bez wprowadzenia ładu w dziedzinie intymności małżeńskiej nigdy nie osiągną pełni szczęścia, które zaplanował Stwórca dla każdego sakramentalnego małżeństwa.
Zatrzymajmy się na koniec nad tym, co najbardziej niszczy szczęście małżeńskie. Bez wątpienia jest to odejście od Boga, od Jego przykazań i od Jego darmowych łask sakramentalnych, którymi wielu współczesnych ludzi gardzi.
W dziedzinie płciowości dramatycznie niszczący jest każdy nieład moralny. Może warto przypomnieć, co jest ostateczną wykładnią ładu w tej dziedzinie. Współżycie małżeńskie powinno być naturalne i prawidłowe. Co to znaczy? Po jakimś przygotowaniu ma nastąpić zjednoczenie narządów rozrodczych męża i żony i ma nastąpić wytrysk nasienia męża do otwartych, niczym nieodgrodzonych (np. gumą) ani niezatrutych (chemia, farmakologia) dróg rodnych żony. Co się kryje za słowem „jakimś”? Otóż zwierzęta mają wrodzone zachowanie seksualne i w ich nieraz pięknych rytuałach godowych nie ma, bo być nie może, nawet odrobiny twórczości. One tak mają i tak muszą. Stwórca nie wpisał żadnych gotowych „scenariuszy” w naturę człowieka. Zostawił ten teren dla jego twórczości. I rzeczywiście, w wielu kulturach świata do współżycia dochodzi w najróżniejszy sposób. W zasadzie jedynym ograniczeniem jest to, by działanie małżonków było przez oboje w pełni akceptowalne. Oznacza to, że nie wolno małżonkowi narzucać w tej delikatnej dziedzinie niczego, co mu nie odpowiada z jakiegokolwiek powodu (estetycznego, higienicznego, moralnego…). Od strony psychicznej współżyjący małżonkowie powinni być i czuć się sobie bliscy i otwarci na przyjęcie poczętego dziecka, nawet gdyby aktualnie go nie planowali.
Najbardziej destrukcyjnym dla kobiety, wywołującym rzeczywisty ból głowy na samą myśl o współżyciu, jest przymuszanie jej do współżycia w złych warunkach, gdy czegokolwiek się boi. Lęk ma moc tłumienia wszystkich przeżyć wyższych.
Pierwszą funkcją mężczyzny według św. Jana Pawła II jest „odpowiedzialność za życie poczęte” (por. Familiaris con sortio). Mąż w pełni odpowiedzialny za życie poczęte daje żonie poczucie bezpieczeństwa, komfort psychiczny i otwiera drogę do pięknej intymności w ich małżeństwie.
Jacek Pulikowski