Coraz więcej osób decyduje się na wspólne zamieszkanie ze sobą bez ślubu. Niektórym wydaje się nawet, że to niezbędne, aby dobrze przygotować się do małżeństwa. Jak rozmawiać z parami, które chcą podjąć taką decyzję albo już mieszkają ze sobą? Na to pytanie odpowiada pan Jacek Pulikowski, od ponad 40 lat pracujący w poradni małżeńskiej.
Rozmowa przed podjęciem decyzji
Gdy o radę pyta młody człowiek jeszcze przed wspólnym zamieszkaniem z drugą osobą, odpowiadam: należy używać rozumu, opierając się na rzetelnej wiedzy, a także inwestować w wolę, by móc wypełnić w praktyce życia nawet trudne, podyktowane rozumem decyzje. Wierzącym dodaję, by wspierali swoje wysiłki modlitwą i obficie korzystali z łask sakramentalnych. Trzeba ufać Bogu, że Jego przepis na szczęście przez czystość wynika z największej, nieomylnej wiedzy o człowieku jako swoim stworzeniu i z nieskończonej miłości ku niemu. Często pytam: czy na pewno polecilibyście taki związek swojemu synowi, zachęcilibyście do tego z czystym sumieniem własną córkę? To pytanie unaocznia uczciwemu i myślącemu człowiekowi, jak wielki udział w chęci wspólnego zamieszkania mają wyrywające się spod kontroli rozumu uczucia i emocje towarzyszące bliskości seksualnej. W tym kontekście mówienie o wielkiej miłości uprawniającej do wszystkiego, o chęci poznania drugiego w codzienności (a tak naprawdę w „conocności”), żeby decyzja o małżeństwie była dojrzalsza, jest oczywistym oszukiwaniem siebie. Takiej parze czy osobie dorzucam trochę faktów poszerzających bazę danych na temat wspólnego zamieszkiwania bez ślubu. Mówię o tym, że ogromna większość kobiet (ponad 90%) zgadzających się na taki związek liczy na to, że on się w końcu z nią ożeni, podczas gdy zdecydowana większość mężczyzn (ponad 80%) poważnie takiego wariantu nie przewiduje. Wielki procent par mieszkających razem „rozwodzi się”, zanim się pobiorą. Te, które pomimo wspólnego mieszkania się pobrały, rozwodzą się znacznie częściej (prawie o 50%) niż pary bez tego doświadczenia. To dla mnie oczywiste wobec zranień, które musi powodować życie w stałym lęku przed opuszczeniem przez „partnera”. W strachu nigdy nie zachowujemy się normalnie i prezentujemy gorszą wersję siebie.
Czasem opowiadam o znanych mi z poradni przypadkach. Oto jeden z nich. Poczęło się dziecko. Partner oświadczył: „Albo dziecko, albo ja!“. To znaczy: albo urodzisz dziecko, ale ja odchodzę, bo się na to nie pisałem. Nasz związek miał być wolny od … bachorów. Albo zabijesz dziecko i wtedy zostanę z tobą w wolnym związku. Nie pytaj, jak długo domyśle: aż mi się nie znudzisz).
Inny przykład: mieszkali razem w jej mieszkaniu. On się skarżył, że źle się czuje, bo nie jest u siebie. Gdyby mu ufała, to przepisałaby mieszkanie na niego. Ona ufała mu bez granicznie. Ich „miłość“ była ponad wszystko, nawet nie potrzebowali papieru z urzędu czy kościoła. Ona przepisała (na dowód zaufania) notarialnie mieszkanie na niego. Po czym on … wyrzucił ją ze „swojego” mieszkania. Żaden sąd nie stanie w jej obronie. Gdyby byli małżeństwem, taka sytuacja nie mogłaby zaistnieć.
Kolejny przykład. Mieszkają już kilka lat wspólnie w jej mieszkaniu. Mają dziecko. Ona ponosi koszty wspólnego życia. On robi interesy; „już niedługo” będzie miał wielkie
pieniądze i zapewni dostatni byt „rodzinie”. Jej nie wolno o nic spytać, bo to go stresuje. Przez lata do „wspólnej kasy” nie włożył ani złotówki! On jawnie ją zdradza, z wieloma kobietami. Gorzej – ona finansuje mu na przykład tygodniowy wyjazd w góry z kochanką i jej nie wolno zadzwonić, bo on wtedy „czuje się kontrolowany”. Zresztą znika często z domu na kilka dni w wiadomych celach (oczywiście za jej pieniądze).
Ogromna większość kobiet (ponad 90%) zgadzających się na taki związek liczy na to, że on się w końcu z nią ożeni, podczas gdy zdecydowana większość mężczyzn (ponad 80%) poważnie takiego wariantu nie przewiduje
Dodajmy, że ona, poza utrzymaniem domu, gotuje, pierze, sprząta i zajmuje się dzieckiem. Jedyne, co on czasem zrobi dla domu, to pobawi się chwilę z dzieckiem. Ale nigdy go nie wykąpał, nie przewinął, nawet nie nakarmił. Ona to znosi dla dobra dziecka. Bo dziecko potrzebuje ojca (pytanie – jakiego?) … Paradoksem w tym wszystkim jest to, że on, widząc, że jej siły i cierpliwość dla jego łajdactwa są na wyczerpaniu, postanowił się z nią ożenić! W takiej sytuacji przyszli do poradni …
Złamanie przykazania „nie cudzołóż” (zresztą innych też) rodzi sytuacje życiowe, które określamy sytuacjami po ludzku bez wyjścia. Mądrość polega nie na najlepszym nawet rozwiązywaniu tych sytuacji, a na niestwarzaniu ich. Zamieszkanie wspólne generuje nierzadko sytuacje, w których każde wyjście będzie złe, obciążone bólem i krzywdą. Inteligencja polega na przewidywaniu przyszłych skutków swoich dzisiejszych decyzji, a mądrość życiowa na podejmowaniu dobrych decyzji, o dobrych skutkach w dalszym życiu oraz w wieczności.
Osobom wierzącym mówię, że wspólne zamieszkanie bez ślubu jest kpiną z Pana Boga. To już nie sytuacja upadku – podjęli współżycie, bo nie potrafili nad sobą zapanować. To decyzja wejścia w sytuację grzechu. Powiedzenie Bogu, że … jest głupi. Oni są mądrzy i oni lepiej wiedzą, co jest dla nich dobre. Ich nie obowiązuje przykazanie „nie cudzołóż” ani nie dotkną ich złe skutki jego łamania. Oni wręcz wierzą, że w ich wypadku cudzołóstwo jest dobre i usprawiedliwione. O naiwni … Ciężko za to będą pokutować. Poza tym, czy uczciwe jest w ich wypadku mówienie: jesteśmy wierzący?
Rozmowa po podjęciu decyzji
Gdy o radę pyta osoba lub para, która już zamieszkała wspólnie, odpowiedź jest inna, bo inna jest sytuacja. Zresztą taka sytuacja na początku wspólnego zamieszkania zdarza się niezwykle rzadko, ponieważ ludzie ci w początkowej fazie są zwykle zdominowani przez wielkie emocje związane z przeżywaniem seksualności i wszystko nimi usprawiedliwiają przed sobą i innymi – choć „nowoczesna”, „niepruderyjna” obyczajowość akceptująca „wolne związki” nie każe im się przed nikim tłumaczyć. Nazywają to zwykle wielką miłością, a nawet potrafią twierdzić, że siła ich miłości (a tak naprawdę emocji) jest dowodem na to, że … sam Bóg przeznaczył ich dla siebie. Jednak gdy emocje opadną i pojawi się szara rzeczywistość, zaczynają się problemy, zazwyczaj większe niż w formalnie zawartych małżeństwach w analogicznej sytuacji. Dlaczego? Ponieważ ich sytuacja jest niestabilna, przepojona lękiem (częściej kobiet) przed opuszczeniem przez „partnera”, który nawet nie zadeklarował słownie żadnych trwałych gwarancji. Przecież ich związek jest wolny i w każdej chwili może być rozwiązany. Oddanie się w wymiarze seksualnym mężczyźnie niedającemu gwarancji, że przyjmie poczęte dziecko (od niego też związek jest „wolny”) oraz że będzie miłującym mężem i ojcem do końca życia, jest dla kobiety sytuacją wielkiego dyskomfortu, jest bardzo nerwicujące. W sytuacji ciągłego napięcia i strachu kobieta nie może funkcjonować normalnie i ich związek często okazuje się fiaskiem. Jak nie da się żyć na próbę oraz nie da się być w ciąży na próbę, tak podobnie nie można być małżeństwem na próbę. Czasem z nieudanej „próby” wyciągają „genialny” wniosek: dobrze chociaż, że się nie pobraliśmy, bo przynajmniej nie musimy się rozwodzić. Kiedy wspólne zamieszkanie wchodzi w fazę trudności, po minięciu wstępnej fascynacji, bywa, że pary przychodzą po radę. Zwykle są to ci przyzwoitsi, którzy czują jeszcze jakieś zobowiązanie względem siebie nawzajem. Oni naprawdę myśleli, że w dalszej perspektywie się pobiorą, ale wobec sytuacji, jaka zaistniała, kiedy to się okazało, że „nie pasują” do siebie, są zakłopotani. Nie bardzo wiedzą, co robić. Tu zwykle są prowadzone długie, trudne, nierzadko „zakropione” łzami rozmowy. Mówię, i zamieszkawszy razem, wręcz odebrali sobie szansę na … poznanie się w prawdzie. Ich wzajemne poznanie się było zdominowane emocjami, było w pewnym sensie życzeniowe. Wynik „poznania się” był z góry ustalony: miał usprawiedliwiać sytuację, w którą już weszli. Widzieli to, co chcieli widzieć w „partnerze”, a pozostawali zupełnie ślepi ewidentne „niedoskonałości“ drugiego. Oczywiście taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Kiedyś musiały z oczu opaść łuski, kiedyś musieli przejrzeć. Co radzę? Są różne sytuacje, ale zawsze radzę powrót do czystości. To daje możliwość obiektywnego, spokojnego spojrzenia na całą sprawę. Czasem pozwala zbudować trwały związek. Jeżeli się okaże, że parę łączył tylko seks, to nie ma na czym budować. Po prostu się poranili i przez całe życie skutki tych ran będą odczuwać, i z bólem będą wspominać swoją … głupotę.
Częściej się zdarza, że w sytuacji psucia się związku po radę przychodzi nie para, ale sama kobieta. Zwykle w tajemnicy przed „partnerem”. On odchodzi i nieustannie szantażuje kobietę, że jak się nie zgodzi na coś (zwykle jest to kolejne zło moralne, często w ramach i tak już grzesznego współżycia), to on pójdzie do innej, która się na to zgodzi. Oczywiście ciągle uleganie kolejnym szantażom może przynieść tylko złe owoce. Trzeba temu położyć kres. Co radzę? Choć w tej sytuacji wydaje się to karkołomne, to radzę … powrót do czystości. Jak? To zwykle jest długa i trudna rozmowa. Jednak konkluzja jest jedna. Samemu trzeba się nawrócić i modlić się o nawrócenie „partnera”. Powrócić do modlitwy, praktyk religijnych i sakramentów. Dodajmy, że sytuacja zamieszkiwania bez ślubu w oczywisty sposób osłabia religijność. Często nawet owocuje „świadomym odejściem od tych bzdur” i od Kościoła „pełnego księży pedofilów i innych łajdaków seksualnych”. Jest to typowe usprawiedliwienie dla własnego grzechu. Tak więc nawrócenie się, powrót do Boga i Jego przykazań daje szansę na rozwiązywanie trudnych sytuacji życiowych, również na wycofanie się z regularnego cudzołóstwa, i daje też moc do tego. Pomocą w tym procesie może być doświadczony kapłan, najlepiej w wieku ojca, który podejmie się przewodnictwa duchowego.
Jak nie da się żyć na próbę oraz nie da się być w ciąży na próbę, tak podobnie nie można być małżeństwem na próbę
Bywa, że po radę przychodzi sam mężczyzna. Zwykle zdominowany przez kobietę, która nim zawładnęła. Wobec coraz powszechniejszej demoralizacji kobiet zdarza się, że to ona żąda współżycia przed ślubem, a nawet wspólnego zamieszkania. Zwykle takie „nowoczesne” koblety są spragnione seksu (bywa, że w wyuzdanych formach), ale absolutnie nie dopuszczają myśli o dziecku. One zazwyczaj się ubezpłdniają (antykoncepcja, środki poronne), czasem trwale (podwiązanie jajowodów), a aborcję traktują jak prawo kobiety. Są gotowewyjść na ulice w czarych marszach. Tak naprawdę te protestujące żądają, by kobieta mogła być zabawką w rękach nieodpowiedzialnego mężczyzny, który nawet nie broni życia własnego dziecka, mężczyzny całkowicie bezkarnego w swej nieodpowiedzialności. A ona, kobieta, ma mieć nieograniczone prawo do zabicia w swoim łonie dziecka, które powstało na skutek tych rozwiązłych zabaw … Czasem te kobiety żądaja, by partner siebie trwale ubezpłodnił (przecięcie nasieniowodów). Znam przypadek, gdy kobieta wymusiła na partnerze sterylizację, a potem wyrzuciła go z domu, bo przecież z „takim” nie będzie współżyć … Choć to może zabrzmieć dziwnie, to spotykałem się z przypadkami, gdy mężczyzna zachęcony do wspólnego mieszkania nie potrafił wyrwać się „ze szponów” kobiety, która nim zawładnęła. Mimo że zdarzają się kobiety inicjujące wspólne zamieszkanie, nawet dla korzyści finansowych, czasem dla kariery, to jednak głównymi inicjatorami wspólnego zamieszkania są bez wątpienia mężczyźni. Podstawową przyczyną jest brak panowania nad swoją seksualnością, połączony z lękiem przed wzięciem odpowiedzialności za małżeństwo i rodzinę.
Rozmowa z rodzicami lub bliskimi młodych
Myślę o rodzicach lub bliskich nieakceptujących decyzji młodych o zamieszkaniu na „kocią łapę”. Ci akceptujący bowiem, a nawet finansujący wspólne mieszkanie swoich bliskich oczywiście porad nie szukają. Tu sytuacja do rozmowy jest swobodna, nie skrępowana zaciemniającymi rozum i myślenie emocjami. Takie warunki sprawiają, że można się spokojnie zastanawiać, jak pomóc pogubionym młodym. Są to zwykle długie, przepojone troską o zagubionych rozmowy, których nie sposób w paru słowachopisać. Wymienię tylko główne myśli, które wówczas przekazuję:
Może zamiast szerokich opisów zrelacjonuję dwie pouczające sytuacje z życia wzięte.
Rodzicom nigdy nie wolno pogodzić się z sytuacją, że ich dzieci trwają w grzechu
Mama samotnie wychowała syna od dziecka, po odejściu męża do innej kobiety. Poświęciła mu wszystko. Syn jako dorosły, samodzielny, zarabiający na życie wyprowadził się z domu i zamieszkał z partnerką. Sytuacja braku jakiejkolwiek formalizacji tego związku trwała pięć lat. Nie pomagały prośby, błagania ani łzy matki. On jest dorosły i wie, co robi. Mama wytrwale się modliła. W żaden sposób nie zaakceptowała decyzji syna, ale utrzymywała z nim kontakt. Któregoś wieczoru syn odwiedził ją wraz z konkubiną. Mama przyjęła ich, ugościła kolacją. Rozmowa się przeciągnęła do nocy, połączenia komunikacji miejskiej się skończyły. Syn spytał, czy mogą zanocować. Mama odpowiedziała, że oczywiście – dom duży, ale … w osobnych pokojach! Syn na to: „Mamo, nie wygłupiaj się, my już mieszkamy razem od pięciu lat!”. „Nie, synku. To jest mój dom i tu ja mam prawo decydować. Nie będę przykładać ręki do grzechu i nie wolno tobie mnie do tego przymuszać”. Przenocowali w odrębnych pokojach, a wkrótce uregulowali sytuację, zawierając małżeństwo.
Drugą historię znam z opowieści matki i córki, której ten przykład dotyczy. Rodzina katolicka, czwórka dzieci, wszyscy ponadprzeciętnie blisko Boga. Starsza córka wybrała studia artystyczne. Już od pierwszego roku koledzy pomieszkiwali z koleżankami, nierzadko zmieniając partnerów. Ona, porządna katoliczka, wytrzymała tę presję zła przez cztery lata. Po czwartym roku studiów jednak postanowili ze swoim chłopakiem, że zamieszkają wspólnie, po roku planując ślub. Rodzice zgodnie powiedzieli: „Nie! Nie zgadzamy się!”. Córka odpowiedziała: „Jestem pełnoletnia, nie potrzebuję waszej zgody”. „Przestaniemy cię finansować”. „Nie potrzebuję waszych pieniędzy, damy sobie sami radę”. Nie dawali. Nie mieli na czynsz ani nawet na jedzenie. Przyszła któregoś wieczoru do domu rodzinnego głodna. Jak sama mówi: „Wyżarłam rodzicom pół lodówki”. „Pytam: czy mogę wziąć do domu ten serek (takitopiony, w sreberku)?”. Usłyszała: „Nie! Możesz go zjeść, ale wynieść go do miejsca, które nazywasz swoim domem – nie! Na razie twój dom jest tutaj i tamtego do ślubu nie zaakceptujemy”. Była noc, zima. „Dajcie dwa złote na autobus, bym mogła wrócić do domu”. „Córeczko, nie damy ci. Nie dlatego, że nie mamy, nie dlatego, że ci żałujemy, ale dlatego, że cię kochamy i nam nie wolno zaakceptować twojego mieszkania z chłopakiem. Tu jest twój dom”. Wyszła. Szła przez miasto nocą, rycząc (jej określenie) całą drogę. Gdy dotarła na miejsce, wyciągnęła chłopa z łóżka i odbyła z nim rozmowę do rana. Do jakich doszli wniosków? Przyszli do rodziców z kwiatami. Chłopak się oświadczył i przeprosił rodziców za sytuację, którą stworzył. Córka wróciła do rodziców. Niecały rok później się pobrali, przy pełnej akceptacji i z błogosławieństwem rodziców. Minęło już kilka lat, mają dzieci. Mieszkają blisko rodziców, często się nawzajem odwiedzają. Są w świetnej komitywie.
Niech te dwa przykłady będą podpowiedzią dla rodziców, że nie wolno im ulec presji, że wszyscy tak robią, że takie czasy, że trzeba się z tym pogodzić. Rodzicom nigdy niewolno pogodzić się z sytuacją, że ich dzieci trwają w grzechu.
Zawsze zatroskanym rodzicom polecam modlitwę w intencji ich pogubionych dzieci. Gdy pogubienie jest wielkie, podpowiadam najbardziej absorbujące i czasochłonne modlitwy. Na przykład Nowennę pompejańską (odmawianie przez 54 dni codziennie trzech części różańca). Odważyłem się to ludziom proponować, gdy sam, przyciśnięty do muru, dwukrotnie odmówiłem Nowennę pompejańską w intencji bardzo bliskiej mi osoby. Widziałem wiele prawdziwych cudów spowodowanych tą modlitwą. Zresztą możliwości modlitwy jest wiele. Niektórzy potrafią z dziecięcą ufnością powierzyć sprawy Jezusowi, mówiąc: „Jezu, Ty się tym zajmij!”. Inni upodobali sobie Nowennę do Matki Bożej rozwiązującej węzły. Nie chcę dokonywać klasyfikacji modlitw i ich skuteczności, ale wiem jedno: że wytrwała modlitwa potrafi czynić cuda.