W małżeństwie współżycie powinno być wzajemnym obdarowaniem się sobą w miłości, a nie używaniem ciała małżonka dla egoistycznej przyjemności.
Dziś tworzy się propagandę rzekomej naturalności działań autoerotycznych. Ich reklama pojawia się, niestety, nawet w pod ręcznikach szkolnych i w programach oświaty. Tymczasem takie podejście skutkuje wypaczonym współżyciem w małżeństwie oraz błędnym podejściem do dziedziny płciowości.
„Normalny” etap rozwoju
W mediach powtarza się ustami „autorytetów”, że samogwałt jest rzekomo normalnym etapem rozwoju. Standardy Unii Europejskiej nakazują w ramach edukacji seksualnej obowiązkową naukę masturbacji chłopców i dziewcząt od… czwartego roku życia! Słowa „samogwałt” świat nie używa, żeby młodzieży nie stresować, ponieważ zdradza ono naturę zjawiska (gwałt na sobie samym), zastępując je nic nieznaczącym w języku polskim słowem „masturbacja”. Praktycznie każdy kilkunastoletni chłopak przeżywa pewne trudności z ciałem zaczynającym dynamicznie reagować na bodźce seksualne. Pytam: w imię czego ma on próbować coś z tym zrobić, odsuwać bodźce, opanowywać się, pracować nad sobą, skoro „autorytety” mu mówią, że to jest normalny etap rozwoju? Dlaczego ma on próbować podjąć jakikolwiek wysiłek zapanowania nad swym ciałem? Nie ma ku temu żadnej motywacji ze strony „autorytetów”. Młodemu chłopakowi nie mówi się, że samogwałt zaburza normalny rozwój do heteroseksualizmu – jedynej normy u człowieka, która jest logiczna z biologicznego punktu widzenia, bowiem gwarantuje prze trwanie gatunku ludzkiego. Samogwałt to klasyczne cofnięcie się do dzieciństwa (do fazy tzw. autoerotyzmu, czyli zainteresowania własną płcią), zwykłe uwstecznienie się w psychofizycznym rozwoju. Jeżeli działania te utrwalą się w postaci nałogu – a dzieje się tak nierzadko, o czym seksuologowie doskonale wiedzą, tylko nie chcą o tym mówić – to będzie to nieszczęście dla osoby uzależnionej i dla jej współmałżonka.
Samogwałt prowadzi do koncentracji na własnych doznaniach, co staje się potem bardzo trudne do przepracowania w małżeństwie
Znam taką sytuację z poradni rodzinnej. Problem dotyczył bardzo inteligentnego chłopaka, wykształconego, życzliwego, uczynnego,
chciałoby się powiedzieć – wymarzonego męża i ojca. Niestety, w 12. roku życia wszedł w samogwałt. Szuka nie doznań seksualnych stało się dla niego obsesją. Efektem jego nałogu było rozstanie się z ukochaną narzeczoną – wspaniałą dziewczyną. On stracił nad sobą panowanie. A zaczęło się „niewinnie” od samogwałtu, potem pojawiła się pornografia, a na końcu prostytutki. Mimo wewnętrznego odrzucenia tego stylu życia był bezradny. Ten człowiek naprawdę starał się powrócić do normalnego życia i nie mógł. To było silniejsze od niego. Tymczasem chłopakom mówi się, że samogwałt to „normalny etap rozwoju”! Podobnie i dziewczynkom się podpowiada, że jak one się nauczą tak „same ze sobą”, to potem będą lepiej przeżywały współżycie w małżeństwie. Dziewczynki coraz częściej dokonują samogwałtu. Jedna z kobiet wypowiedziała się publicznie, że przez całą młodość borykała się z poczuciem winy, w które wpędził ją Kościół katolicki, głosząc, że samogwałt
jest grzechem. W końcu wystąpiła z Kościoła katolickiego (ogłosiła apostazję), bo dowiedziała się, że jej działania były całkowicie normalne i dobre! Wreszcie jest „wolna i szczęśliwa”…
Warto pamiętać, że samogwałt prowadzi do koncentracji na własnych doznaniach, co staje się potem bardzo trudne do przepracowania w małżeństwie. W małżeństwie współżycie powinno być wzajemnym obdarowaniem się sobą w miłości, a nie używaniem ciała małżonka dla egoistycznej przyjemności. Samogwałt wyrywa przyjemność seksualną z jej właściwego kontekstu: z miłości, z dwupłciowości i z płodności. Bez wątpienia samogwałt sprzyja tworzeniu się postaw homoseksualnych, antykoncepcyjnych i aborcyjnych.
Reklama i moda
W ramach reklamowania nieładu seksualnego wprowadza się najróżniejsze strategie, mające na celu skierowanie jak największej liczby ludzi
na rozwiązłość seksualną. Oczywiście Trwajcie w miłości nr 2024-04 Ruch Czystych Serc Małżeństw to czemuś służy. Gdy nie wiadomo,
o co chodzi, to chodzi o pieniądze – choć nie tylko. Do głosu dochodzą ideologie, a szczególnie walka z Kościołem katolickim i z samym Bogiem. Popatrzmy, jaką wytworzono atmosferę wokół arcyważnego pojęcia czystości. Czystość stała się czymś jakby żenującym, dziwacznym, wstydliwym. Nieraz mówi się o czystości wręcz z pogardą.
Małżonkowie mają prawo do działania, z którego może się począć dziecko, i mają obowiązek to dziecko przyjąć
Niestety, doszło w Polsce do tego, że w ankietach na pytanie: „Czy współżyłaś?”, skierowane do dziewcząt, znacznie więcej, niż naprawdę
współżyło, odpowiada „tak” (co łatwo jest zweryfikować innymi pytaniami w ankiecie). To znaczy, że dziewczyny wstydzą się czystości, tego, że są normalne. Często nagłaśnia się zawyżone „dane” o liczbie współżyjącej młodzieży i jednocześnie oszukuje się, podając zaniżony wiek rozpoczynania współżycia. Chodzi o to, aby dziewczyna normalna, czyli czysta, poczuła się nienormalną, aby chłopak normalny poczuł się nienormalnym, „opóźnionym w rozwoju”: płacić producentom różnych środków „gwarantujących” bezkarność działań. Będą płacić, oczywiście, również własnym szczęściem, własnym życiem, a nierzadko także życiem swoich rodzonych, choć nienarodzonych dzieci.
„Bo wszyscy to robią, tylko nie ja. To jeszcze pewnie skończy się dla mnie chorobą…”. Znam taką sytuację z południowej Wielkopolski, gdzie dwie dziewczyny z klasy średniej szkoły zawodowej, jedyne, które jeszcze nie współżyły, były wyśmiewane przez koleżanki i kolegów.
„Edukatorom seksualnym” chodzi o to, by rozbudzić ciekawość, pobudzić, popchnąć młodych ludzi do aktywności seksualnej. Ktoś może spytać: „Dlaczego?”. Bo jeżeli taka para zacznie współżycie w wieku 13-15 lat, poza małżeństwem, to oczywiście będą się bali dziecka. Potem będą chcieli w ten sposób jak najdłużej czerpać przyjemność bez naturalnych konsekwencji w postaci poczęcia, a tym samym będą płacić producentom różnych środków „gwarantujących” bezkarność działań. Będą płacić, oczywiście, również własnym szczęściem, własnym życiem,
a nierzadko także życiem swoich rodzonych, choć nienarodzonych dzieci.
Wartość współżycia
W taki oto sposób tworzy się nieład w tej niezwykle istotnej dziedzinie płciowości. Efektem tego jest to, że bardzo wielu młodych ludzi uważa, iż bez współżycia płciowego życie w ogóle nie ma sensu. Myślą, że w życiu chodzi o to, żeby współżyć jak najwięcej, jak najczęściej, z jak naj
większą liczbą partnerów, w jak „najciekawszych” okolicznościach. Jest to prawdziwy dramat współczesnej, oszukanej – by nie powiedzieć – uwiedzionej młodzieży.
A przecież współżycie ma sens tylko w małżeństwie, i to tylko w małżeństwie, które jest gotowe przyjąć dziecko, choć wcale w tej chwili nie
musi planować poczęcia. Małżonkowie mogą nie planować już żadnego dziecka więcej, mogą mieć do tego jak najpoważniejsze powody, ale mają być gotowi na jego przyjęcie, jeżeli się jednak pocznie. Określa się taką postawę mianem otwartości na życie. Jeżeli ludzie współżyją,
uważając, że „na pewno następnego dziecka przyjąć nie możemy i nie przyjmiemy”, to ich współżycie jest przepojone lękiem, dzieli ich zamiast łączyć, jest pożałowania godne, niszczące. Lęk ma bowiem moc tłumienia wszystkich przeżyć wyższych. „A co będzie, jeżeli się pocznie?”. Taki lęk w każdej kobiecie bojącej się poczęcia jest obecny, choć często jest spychany do podświadomości. Choćby nie wiadomo ile środków „zabezpieczających” naraz stosowała. Ona przecież po to je stosuje, żeby zabić ten lęk. Niestety, zepchnie go tylko trochę głębiej – do podświadomości. A zatem dla własnego dobra, a nawet dla jakości i głębi przeżyć związanych ze współżyciem małżeństwo powinno w każdej sytuacji, nawet nie planując dziecka, wyrażać gotowość:
„Co prawda nie planujemy dziecka. Uważamy, że nie powinniśmy go począć. Gdyby się jednak poczęło, to je z miłością przyjmiemy”.
Jeśli chcemy, żeby było dobrze w naszych małżeństwach, to musimy wrócić do prawdziwej, ofiarnej służby życiu. Do naturalnego ładu, do czystości seksualnej
Prawo do „posiadania” dziecka
Jest jeszcze jedna rzecz niezrozumiała dla ludzi niedojrzałych do małżeństwa. Ludzie dość powszechnie uważają, że oni – już jako małżonkowie – mają prawo do współżycia, to im się należy, a to, czy i kiedy będą mieli dzieci, to jest wyłącznie ich sprawa. W tej materii zostaliśmy z żoną dość nieźle „przećwiczeni”. Przed ślubem mówiliśmy: „My? Dzieci? Pełno. Drużyna piłki nożnej!”. Ktoś nam powiedział: „Kochani, nie tak. To nie wy macie prawo do posiadania dzieci. Wy, wchodząc w małżeństwo, zaciągacie obowiązek przyjęcia i wychowania wszystkich dzieci, które wam się poczną. Żadnego prawa nie macie do posiadania chociażby jednego dziecka”. Dopiero 11 lat po ślubie na
stąpiło poczęcie naszego pierwszego dziecka. Czekanie to pozwoliło nam wiele przeżyć i przemyśleć. Nauczyło nas ono pokory i uznania, że nie człowiek jest ostatecznym dawcą życia. Teraz wiemy, że dzieci są wspaniałym, choć wymagającym darem. Nie są własnością, która nam się należy. I myślę, że jest sensowne – bo to coraz częściej się zdarza – stawianie przyszłym małżonkom pytania: „A jak będzie wyglądała wasza miłość, gdy okaże się, że nie możecie począć dziecka?” – bo co piąte małżeństwo w Polsce ma poważne kłopoty z płodnością. Niedługo pewnie co czwarte. Na Zachodzie, w niektórych krajach, już co drugie. Kłopoty z poczęciem są dość często zawinione, najczęściej przez przedwczesne współżycie, nie rzadko z wieloma partnerami, i przez antykoncepcję hormonalną stosowaną przez dziewczęta w wieku kilku
nastu lat. Wiadomo, że gospodarka hormonalna u kobiet w naszym kraju stabilizuje się około 21. roku życia. Jeżeli wcześniej dziewczyny zaczynają rozregulowywać w sobie to, co się jeszcze na dobre nie uregulowało, to potem często bywają problemy, z trwałą niepłodnością włącznie.
„Współstwarzanie”
Małżonkowie mają prawo do działania, z którego może się począć dziecko, i mają obowiązek to dziecko przyjąć. Nie jest tak, że my Panu Bogu robimy łaskę, bo w pewnym momencie decydujemy się na dziecko, pierwsze, drugie czy kolejne. To On nam wyświadcza łaskę, że nas dopuszcza do swojej mocy stwórczej, do aktu, w którym my, niejako na równi z Nim, współstwarzamy nowego człowieka. Gdybyśmy
docenili ów fakt, że wspólnie z Bogiem stwarzamy nową osobę, która będzie żyła wiecznie – to pozostawałoby nam śmy pragnąć jak najczęściej w takim dziele uczestniczyć.
Działania płciowe trzeba podporządkować służbie życiu, a nie użyciu
I tylko rozsądek powinien nam mówić: „Teraz nie. Teraz musicie zrobić przerwę”. Zupełnie inna orientacja. W nas powinno być
poczucie powinności przekazania życia dzieciom. Powinniśmy się niejako przed Panem Bogiem tłumaczyć: „Panie Boże, teraz naprawdę nie możemy. Teraz już nie możemy. Popatrz, jakie mamy warunki”. A nie tak, że – wygody, dom, samochód, to, tamto – „teraz to już łaskawie możemy”. Zupełne odwrócenie porządku rzeczy. Człowiek nie jest panem życia, tylko jego sługą. Nasze patrzenie zostało wypaczone. Współżycie i cała płciowość stała się w świecie terenem użytkowym, handlowym, rozrywkowym.
Jeśli chcemy, żeby było dobrze w naszych małżeństwach, to musimy wrócić do prawdziwej, ofiarnej służby życiu. Do naturalnego ładu, do czystości seksualnej. Działania płciowe trzeba podporządkować służbie życiu, a nieużyciu. Jeżeli ta sfera będzie na służbie użycia, to w sytuacji wyboru „życie albo użycie” życie będzie niszczone. Płciowość i nieodłącznie z nią związana płodność są darami, do których
należy podchodzić z subtelną troską, z miłością i odpowiedzialnością, chciałoby się powiedzieć – na klęczkach.
Jacek Pulikowski